Dziś wyjeżdżamy z LV drogą nr 160 i kierujemy się na "Death Volley National Park". Zaraz za miastem od razu wpadamy w pustynne, czerwonawe krajobrazy niczym prosto z Marsa.
Po 2 godzinach jedziemy już na terenie Parku wzdłuż wyschniętej rzeki i jeziora, które pozostawiły tylko szerokie białe ślady soli przypominające z daleka śnieg, tym bardziej, że mamy przecież luty...Jednak po wyjściu z samochodu szybko można się zreflektować, ponieważ odczuwalna temperatura tutaj to już ponad 25 st. Ciekawostką jest to, że znajdujemy się na najniżej (-86m) położonym miejscu z całych USA. Dzięki temu podczas naszej podróży zaliczamy już 2 ekstrema USA: najdalej na południe i najgłębiej w głąb :)
W okolicach Furnace Creek można przejść ciekawie ukształtowanym Wąwozem Mozaikowym, który momentami wąski jest na szerokość 1 osoby, a boczne skały faktycznie przypominają mozaikę we wszystkich odcieniach od żółtego do czerwonego koloru.
Po drodze koniecznie zaliczyć trzeba jeszcze popękane obszary ziemi, które często widoczne są w teledyskach, np. Bon Jovi'ego.
Podsumowując, Dolina Śmierci jest naprawdę warta zobaczenia!
Ku przestrodze, ostrzegamy, żeby na teren Doliny Śmierci wjeżdżać z pełnymi bakami, gdyż przez 2/3 dnia naszej jazdy w tej okolicy nie było żadnej stacji, jak również prawie innych samochodów...
Popołudniu dobijamy do szosy 395 i jedziemy z powrotem do LA. Nocleg u Chińczyka w hosteliku zaraz koło lotniska, ale okolica nie sprzyjająca wieczornym spacerom...